Nie jestem typem melancholika, więc spacer w jesiennej szarudze nie stanowi dla mnie specjalnej atrakcji. Przyznam, choć to może nie całkiem zgodne z kanonem dzisiejszej poprawności rekreacyjnej, gdy słońce chowa się za wilgotno-ołowianymi chmurami, i ja wolę schować się w moje zacisze. A wtedy... no cóż, jest tak wiele megafajnych sposobów na dokończenie dnia, że długo by pisać. Pewnie znacie ich więcej ode mnie. Niech sobie, tam za oknem, pada. A co mi tam, przecież na wiosnę będzie, jak znalazł. Dajmy na to takie korzonki, sięgną sobie w kwietniu po tę jesienną wilgoć, a ja będę kolejno zajadać: truskaweczki, czereśnie i śliweczki. Przecież bez wody nic by z tego nie było! Sahara i tyle. [middle1] No właśnie, znów wylazła mi ta Sahara, a wokół niej półpustynne bezkresy, na których mieszkają miliony ludzi tańczących z radości, gdy choć trochę pokropi. Fakt, choć za oknem brzydko, to mamy po tysiąckroć lepiej. Nie muszę pędzić dzieciaków do Pruszkowa po wodę z wiaderkiem na głowie, a na wiosnę znów zakwitną jabłonie! Niech więc sobie pada. Ja tymczasem, skoro zamknąłem sezon biegania po szczęśliwickiej górce, przejrzę pawlacz i piwnicę. Wyciągnę spośród, nie wiadomo po co, chowanych tam rupieci, wszystko co jest makulaturą i przygotuję się na kolejną zbiórkę. A co mi tam, niech sobie mają te czarne dzieciaki wodę we własnej wsi. Niech tam sobie chodzą do szkoły zamiast dyrdać 10 kilometrów po wodę. A co mi tam, przecież polski Pan jestem, to i gest u mnie szeroki. Niech tam sobie mają ci misjonarze na wiercenie studni. A co mi tam... nawet jak padać będzie to zaniosę te gazety i tekturę. Może i jaką niepotrzebną książkę znajdę. Też da się ją zamienić na wodę. Pójdę choć szybko ciemno się robi. Pójdę bo mam gest i już! Tym razem, zbiórka makulatury odbędzie się 26 i 27 listopada (poniedziałek i wtorek) przy kościele św. Grzegorza Wlk. ul. Włodarzewska ( na zapleczu górki szczęśliwickiej).