Reklama

Strzelec Halina Rogozińska skończyła 94 lata

Wczoraj swoje 94 urodziny obchodziła pani Halina Rogozińska. Żołnierz, łączniczka IV Obwodu AK Ochota, pseudonim "Mała", "Niebieska". Życzymy pani Halinie dużo zdrowia i pogody ducha.
Poniżej publikujemy wspomnienia pani Haliny z czasów Powstania Warszawskiego na Ochocie opublikowane przez Archiwum Historii Mówionej MPW
........................

W Powstaniu byłam na Filtrowej, przy rogu Asnyka i tam był punkt sanitarny, ale ja byłam przede wszystkim jako łączniczka, nie byłam jako sanitariuszka mimo, że miałam [także przeszkolenie sanitarne]. Kilkakrotnie byłam, co tak krótko brzmi ale to pod ostrzałem więc dosyć trudno, szłam do takich punktów oporów, bo tam wszędzie [byli] Niemcy. Obstrzał był szalony z kościoła na Placu Narutowicza. Bo [Niemcy] mieli broń maszynową na wieży i strzelali, i rzeczywiście strasznie dużo [ludzi] pozabijali. Ale mnie się udało, mimo, że kilkakrotnie chodziłam do punktów oporu, między innymi na Mianowskiego, tam był znany punkt oporu. [na Ochocie] Powstanie trwało krótko, jedenaście dni. [Pamiętam] pożar, [części] tego budynku, [w którym byliśmy – jest] to wspomnienie wtedy jeszcze siedemnastoletniej dziewczyny, że z jednej strony entuzjazm ogromny młodzieży, z drugiej strony jak był pożar [a] wody już nie było. Mimo, że [dom był] tuż koło filtrów to myśmy już wody nie mieli, ale była studnia, więc trzeba było wiaderkami nosić. Jeden z takich dowódców mówi: „Biegnij i kogoś jeszcze pościągaj z piwnic”. I ja do tej pory mam w oczach młodych ludzi, [grupkę], która zsiniała ze strachu, ale nie wyszła. Tak że różni byli ludzie, ale też nawet nie bardzo potępiam.

No są ludzie, którzy boją się jakoś bardzo. To było do 11 [sierpnia]. 10 [sierpnia] było tam bardzo ciężkie przeżycie. Już Niemcy wchodzili... i „własowcy” też tam przychodzili często. Tak że nas, dziewczęta doktor Goldman chował w bardzo niewygodnym miejscu to znaczy na pawlaczach, gdzieśmy były skręcone. Potem we dwóch nas wydłubywali z tego pawlacza bośmy były takie zdrętwiałe. Potem stwierdził, że to takie niedobre miejsce i w piwnicy nas zasypał węglem. Leżałyśmy pod węglem, ale później już się nie dało tego wszystkiego ciągnąć i przeżyłam taki bardzo tragiczny moment, kiedy [nam wszystkim młodym] Niemcy kazali wyjść na podwórko. Pod jedną ścianą nas wszystkich zgromadzili, a z drugiej strony stał karabin maszynowy. Wyglądało [to] mocno niedobrze. Myślę, że byliby nas tam rozstrzelali, ale [wszedł] w pewnym momencie z zewnątrz jakiś oficer niemiecki i [rozkazał Niemcom, którzy nas pilnowali, żeby: „Wszystkich tych młodych dać nam, bo mamy zepsute samochody i jeszcze coś, do pchania, i ja ich zabieram”. No i wyszliśmy spod karabinu, udało się nam!

Potem [wróciliśmy a] już tych Niemców nie było, gdzieś ich zabrali. Natomiast bardzo groźni byli „własowcy”. 11 [sierpnia] wychodziłyśmy już na sławny „Zieleniak”. Po drodze „własowcy” usiłowali wyciągać dziewczęta, no ale [z nami szła matka dwóch łączniczek – pani Goldmain. Ona świetnie znała niemiecki i jakoś nas wybroniła, bo usiłowali nas „własowcy” wyciągnąć z szeregu, a to wiadomo, że bardzo źle się kończyło. [Pani Goldman] nas jakoś wybroniła dzięki temu, że mówiła świetnie po niemiecku, zresztą zdaje się, że męża miała Niemca, ale sama była Polką a jej dzieci były Polakami i patriotami. Starszy brat [tych dwu łączniczek] zginął w czasie Powstania. Potem dostałyśmy się na sławny „Zieleniak”. Tam też [byli] i chłopcy z naszych oddziałów. Zrobili barykadę z rzeczy [i] nas pod tymi rzeczami [ukryli]. Specjalnie blondynki były [zabierane przez „własowców”]. Chłopcy jeszcze siedzieli na tych rzeczach, żeby nas osłaniać.

Stamtąd nas wieźli [kolejką] do obozu w Ursusie. I wtedy , kiedy już wysiadaliśmy z pociągu i pędzili nas do obozu, to we cztery: dwie siostry Goldman, ja i jeszcze jedna koleżanka, której nazwiska nie pamiętam, postanowiłyśmy uciekać. I właśnie mówię, że i wśród Niemców byli też różni Niemcy. Bo myśmy po głupiemu to zrobiły, bośmy skręciły w boczną ulicę, takie cztery plecy do zastrzelenia były bardzo łatwe, i Niemiec za nami strzelał i ja uważam, że on nie chciał nas zastrzelić, bo strzelał i w żadną nie trafił. Nie wierzę w to. Po prostu nie chciał nas zabić. Potem dostałyśmy się trochę przez mojego brata do szpitala polowego dla partyzantów. I tam [byłyśmy przez trzy miesiące w szpitalu w Łuszczewie i Pawłowicach]. Ja pojechałam szukać swoich rodziców i zresztą znalazłam ich.

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo iOchota.pl




Reklama
Wróć do