Nie chodzi o remontowany Zieleniak, ale o coś, co tworzy się wzdłuż ulicy Grójeckiej w soboty od wczesnych godzin rannych. Sprzedaje się tam wszystko i nic. Używaną odzież nie raz pozyskaną z zbiórkowych kontenerów stojących na podwórkach, owoce nie pierwszej świeżości, trafiają się i świeże przywożone przez tych, którzy chcą uniknąć opłaty handlowej, są i inne cuda zwożone w dzień „handlowy” Nie jeden działkowiec zdziwiłby się widząc tam swoje kwiaty, owoce i mniejsze krzewy, które do niedawna tak pieczołowicie pielęgnował. Nieraz słychać tam kłótnie i krzyki, bo niektórzy sprzedają tylko po to, aby zarobione pieniądze zamienić na wodę ognistą lub inne wytwory przemysłu monopolowego. Potrzeby fizjologiczne często załatwia się bez skrępowania w krzakach, pod oknami mieszkańców lub na klatkach schodowych. Po zakończonym handlu część niesprzedanego towaru oraz puste kartony i inne śmieci walają się po okolicy. Oczywiście większość z sprzedających to spokojni ludzie, którzy sprzedają tam swoje rzeczy, aby w ten sposób podratować swój domowy budżet oni nie stwarzają kłopotów. Niestety nie wszyscy. O tym problemie wie urząd dzielnicy, wie straż miejska i policja i co?. I nic. Dziki bazar był, jest i będzie. Nic z tym nie można zrobić. Nie można albo się nie chce.