To jedyne, co potrafią wymyślić urzędnicy i Władze Warszawy. Słupy i słupki, betonowe donice i zapory, zasieki, bariery i ogrodzenia, wciąż nowe znaki drogowe pionowe i poziome i..... zero nowych miejsc postojowych dla samochodów. Nie mówiąc już o wydaniu zgody na totalne oszpecenie jednej z piękniejszych alei w stolicy, ul. Żwirki i Wigury obok Szpitala Banacha, brzydkimi, drogimi, potężnymi barierami przeciwczołgowymi ze stali nierdzewnej. Kto pozwolił, aby znów wyrzucono w błoto tyle pieniędzy podatników i tak oszpecono tę piękną zadrzewioną, reprezentacyjną aleję Warszawy, czymś zupełnie zbędnym i nieuzasadnionym? To do złudzenia przypomina przypadek polskich drogich autostrad, gdzie ustawiono dziesiątki, a może i setki kilometrów ekranów akustycznych - żeby schowane za nimi ziemniaki i truskawki miały cicho. Problem parkowania samochodów stałych mieszkańców Stolicy, dodatkowo pogłębił duży napływ młodych Polaków z całego kraju, pracujących w tygodniu w Warszawie. Wynajmują mieszkania w starych blokach i wszyscy posiadają przynajmniej jeden samochód (rejestracje są z całego kraju), zajmując miejsca starych mieszkańców. W kwietniu postanowiłem napisać do Ratusza i poruszyć ten trudny, narastający problem, a czasami także, nieuzasadnione interwencje Straży Miejskiej w związku z tym. Na początku lipca, zamiast pomysłu i obietnicy rozwiązania problemu z korzyścią dla wszystkich mieszkańców Warszawy (i tych stałych i tych przyjezdnych) - odpowiedzią było pojawienie się betonowych donic na śmieci, po kilka, jedna przy drugiej (na zdjęciu). A więc zamiast propozycji rozwiązania problemu, może budowy nowych parkingów i miejsc postojowych - jedynym pomysłem Miasta jest zabranie nawet i tych nielicznych miejsc na szerokich chodnikach, gdzie mieszkańcy ratując się, zostawiali na noc swoje samochody tak, aby nie łamać przepisów i zostawiać odpowiednio dużo miejsca dla przechodniów. Teraz przechodniów i pasażerów oczekujących pod wiatą, czeka slalom do autobusu pomiędzy betonowymi donicami. Ciekawe ile będzie wypadków? Żadnego pomysłu, żadnej inicjatywy, aby wyjść na przeciw oczekiwaniom mieszkańców Warszawy i pomóc w narastającym problemie parkowana samochodów na starych osiedlach, których jest zdecydowanie więcej niż nowych deweloperskich osiedli i bloków, które już posiadają podziemne garaże i naziemne stanowiska postojowe. Czy to ma znaczyć, że mieszkańcy starszych osiedli, którzy nie „załapali się” na nowoczesne deweloperskie bloki z podziemnymi parkingami, nie mają prawa posiadać samochodów? Są wykluczeni? Czy tylko urzędnicy mają prawo posiadać i trzymać na opłacanych przez miasto, strzeżonych parkingach za szlabanami, swoje samochody? Dla kogo i za czyje pieniądze pracują warszawscy urzędnicy? Czy tak ma wyglądać współpraca z mieszkańcami Warszawy i realizacja ich słusznych postulatów? Może należy sprawdzić, czyim kolegą jest producent betonowej i żeliwnej galanterii szpecącej Stolicę?