Na wstępie pewne wyjaśnienie do pierwszej części mojego tekstu. W razie upadłości spółdzielni, prawo spółdzielcze do lokalu zamienia się w prawo najmu, zaś prawo własnościowe powinno zamienić się w odrębną własność. Niestety, obciążoną odpowiednią częścią długu spółdzielni. Gdy zadłużenie jest duże, nie wiadomo co zrobi sąd upadłościowy i syndyk, mający uprawnienia zarządu. Dla porównania: w przypadku upadłości deweloperów niektórym pokrzywdzonym udaje się uzyskać prawo do lokalu, innym nie. Syndyk jest zainteresowany, aby wszystkie lokale trafiły do masy upadłościowej, bo jego wynagrodzenie jest wyliczane od jej wartości. Tak czy siak, trwa to siedem-osiem lat i kosztuje majątek. Gdy spółdzielnia nie ma prawa do gruntów pod budynkiem, NIKT nie ustanowi tam odrębnej własności. Wg Sądu Najwyższego mają oni tylko ekspektatywę własności mieszkania, tak jak niedoszli nabywcy u dewelopera. Tak mówi orzeczenie w sprawie SN III CZP 104/12. Żeby cokolwiek z tym zrobić, syndyk musiałby faktycznie przejąć funkcje zarządu, uregulować grunty... Wydać miliony, których nie ma. Spółdzielcy w takiej sytuacji mogą stracić wszystko, tak jak wielu klientów deweloperów. Nie wierzmy więc zawodowym kłamcom, którzy na zebraniach czy w internecie głoszą, że w razie upadłości spółdzielni nasze mieszkania są bezpieczne. To gwarantuje tylko odrębna własność lokalu! Ale wracajmy do WSM Rakowiec . Wobec posunięć, jakie wykonuje od 2013 roku prezes i część Rady Nadzorczej SM „Rakowiec”, należy przypomnieć, co o spółdzielczości w Polsce powiedział w „Kurierze Wolskim” w 2009r współautor nowelizacji ustawy o sm, dr.Tomasz Wójcik: „Polskie spółdzielnie niewiele mają wspólnego z prawdziwą spółdzielczością. Nazwałbym je raczej spółkami akcyjnymi o anonimowym akcjonariacie.” Praktycznie od 1995 roku spółdzielcy na nic nie mają wpływu, gdyż spółdzielnie nie podlegają pod żadną sensowną, zewnętrzną kontrolę, jak również nie mają obowiązku przetargów, więc wszystko można zlecać, komu się chce… i za ile się chce. Jeśli członek spółdzielni zaczyna domagać się uczciwości w działaniach spółdzielni, prezesi walczą w sądach przeciwko spółdzielcom, czyli swoim pracodawcom. Radcy prawni SM pobierają wysokie żołdy za swoją wierną służbę i dyscyplinowanie nieposłusznych spółdzielców. A więc pracownik najemny (prawnik) występuje do sądu w obronie interesów innego pracownika najemnego (prezesa) przeciwko swojemu pracodawcy. Czyż może być większy absurd i patologia ? Dlaczego spółdzielcy za utrzymanie małych gomułkowskich mieszkań płacą haracz jak za utrzymanie ponad stumetrowego domu ? Dlaczego nikt po 1989 r. nie chciał rozwiązać tego problemu? Dlaczego media zajmują się różnymi aferami rzędu milionów zł, a tak rzadko krzyczą o nadużyciach w spółdzielniach mieszkaniowych rzędu kilku miliardów zł rocznie ? Odpowiedz może być boleśnie prosta. Być może ten swoisty „mecenat” partii nad spółdzielniami jest dla nich wymiernie opłacalny. Działacze spółdzielczy, chodzący na posiedzenia Sejmowej Komisji do spraw nowelizacji ustawy o , protestują przeciwko celowemu zrywaniu obrad i przegłosowywaniu chorych rozwiązań. W protokole z 8 maja 2014, dostępnym na stronach Sejmu, można przeczytać odpowiedź posła Marka Gosa z PSL: „Każdy jest z kimś powiązany”. Oto, jak działa polski ustawodawca! Inny problem, nagłaśniany ostatnio w mediach (Gazeta Wyborcza nr 39 z 01.10.14r), to blokowanie informacji o rzeczywistych dochodach prezesów spółdzielni, czyli pracowników sezonowych, wynajętych i opłacanych przez spółdzielców do zarządzania swoim majątkiem. Sezonowych, bo pracujących od absolutorium do absolutorium, którego spółdzielcy mogą udzielić lub nie. Prezesi nie chcą ujawniać swoich dochodów, gdyż jak pisze red. Monika Adamowska, roczne dochody prezesów spółdzielni rzędu 227 tys zł przewyższają często zarobki prezydentów miast oraz wiceministrów. Inny znany dziennikarz, członek spółdzielni mieszkaniowej Filip Łobodziński napisał:” Wielu spółdzielców mogłoby się bardzo zdziwić, jak mocno spadłyby ich opłaty, gdyby zarobki prezesa zarządu ich spółdzielni spadły z pułapów kosmicznych, bo takie bywają, do normalnych”. A ja dodam, że wielu spółdzielców mocno by się zdziwiło, jak spadłyby ich opłaty gdyby nie wymuszona wysoka stawka na fundusz remontowy i wciąż wymyślane niepotrzebne remonty, znacznie zawyżone opłaty za centralne ogrzewanie (pomimo zmodernizowanych instalacji c.o.), zawyżone opłaty eksploatacyjne na utrzymanie przerośniętej administracji. Jednym z takich wydatków „na siłę” bez żadnego sensownego uzasadnienia i bez uzgodnienia z mieszkańcami nieruchomości, była wymiana czterech kilkunastoletnich tablic elektrycznych z wyłącznikami automatycznymi - na wyłączniki topikowe z poprzedniej epoki. Wg pani prezes prace wykonała ekipa ZBR, a więc pracownicy etatowi w czasie pracy. Jedyny koszt, jaki powinna ponieść nieruchomość, to koszt użytych materiałów rzędu 8-10 tys. zł. Dalej prezes spółdzielni oświadczyła, że w planie remontowym przewidziano na ten cel wydatek 35 tys. zł. Czy można spokojnie przyjmować zawyżanie kosztów o 250% ? Jeśli takie rzeczy dzieją się przy tak drobnych pracach, to jaka jest skala nieprawidłowości przy remontach elewacji, kosztujących setki tysięcy zł ? Na Walnym Zgromadzeniu jesienią przegłosowano wydatkowanie na remonty elewacji w ciągu najbliższych lat ok. 35-40 mln zł. Aby ta uchwała łatwiej przeszła, władze spółdzielni postanowiły tuż przed zebraniem skłócić i napuścić na siebie kolonię XI i XII. To te kolonie w grudniu 2009 roku, razem obroniły tzw. „górki”, jedyny zielony teren w centrum osiedla. Ireneusz Pawłowicz