Tydzień temu rozpoczęła się kwarantanna w Zakładzie Opieki i Rehabilitacji Akademickiego Centrum Medycznego przy ulicy Bobrowieckiej na Mokotowie. Zakażenia COVID-19 wykryto zarówno u kadry, jak i osób będących tam pod ich opieką. W placówce znajdowało się 56 staruszków - w dużej mierze są chorzy, potrzebujący m.in. dializ, ogromnej troski 24 godziny na dobę. Od wszystkich pensjonariuszy pobrano wymaz na obecność koronowirusa i wszyscy mieli poczekać na wyniki. Jak się okazuje nie wszyscy. Bez wyników jedna z pensjonariuszek razem z operatywną rodziną jakby nigdy nic przeniosła się do Domu Pomocy Społecznej przy ul. Dickensa. Oczywiście rodzina nikomu nie powiedziała, że nowa pensjonariuszka była w DPS-sie na Bobrowieckiej i że jest badana na wirus. Po przyjęciu nowej pensjonariuszki okazało się, że jest zarażona. Efekt? Kontakt z zakażoną pensjonariuszką miały m.in. opiekunki i pielęgniarki - łącznie 11 osób, które teraz mają kwarantannę. Ośrodek został zamknięty. Zakażona 80-latka została przewieziona do szpitala MSWiA przy Wołoskiej. Ta sprawa musi znaleźć swój finał w prokuraturze i w sądzie. Zachodzi pytanie: kto pozwolił opuścić staruszce DPS na Bobrowieckiej.? Dlaczego rodzina, która musiała wiedzieć o całej sytuacji postanowiła zakazić personel na Dickensa i jeszcze nie wiadomo ilu pensjonariuszy? To jest przykład nie głupoty, ale świadomego spowodowania zagrożenia życia, jeśli nie daj boże śmierci. fot. http://www.dpsdickensa.waw.pl/