Niestety, jako wieloletni wolontariusz współpracujący od lat z fundacją Maraton Warszawski nawaliłem na całej linii. W piątek 24 marca przyjechałem do Pałacu Kultury na odprawę naszego zabezpieczenia rowerowego i droga jak to droga, ulice zakorkowane, ale ja, jako wieloletni rowerzysta, który nie widzi problemu poruszania się po ulicy Grójeckiej i Alejach Jerozolimskich poradziłem sobie koncertowo. Gorzej było jak już czekałem na pozostałych wolontariuszy z ekipy zabezpieczenia rowerowego. Już przed wejściem na IV piętro Pałacu Kultury i Nauki do sali odpraw złapał mnie ból nerki. Jeszcze gorzej było na odprawie podczas omawiania trasy i jej możliwych problemów i zadań do wykonania. Ból był tak przeraźliwy, że ewakuowałem się do łazienki pozostawiając koleżanki i kolegów. Tam już nie byłem nic więcej zrobić po za zadzwonieniem po pogotowie. Pogotowie przyjechało szybko i próbowali mnie przywrócić do stanu używalności i częściowo im się to udało, ale stwierdzono że bez pomocy szpitala to jest jakby na ranę nakleił plasterek. Więc zabrali mnie do szpitala na Lindleya. Co dalej to w następnym artykule. Tutaj muszę zakończyć i przeprosić fundację Maraton Warszawski za to, że od tylu lat zawsze byłem a teraz nawaliłem przy organizacji tak odpowiedzialnego zadania. Muszę też przeprosić koleżanki i kolegów, że w czasie najważniejszej próby sprawności naszego zespołu koleżanka musiała w ostatniej chwili przejąć moje zadania. Już pewnie metryka i mój wiek karze mi się powoli zastanawiać czy to wszystko na moje siły nie za dużo? Będę się starał tak łatwo ze zdrowiem nie przegrać. Przecież ustawowo powinienem tryskać zdrowiem jeszcze 3 lata a część rzekomo mądrych ludzi twierdzi, że powinienem więcej. Emerytura za 3 lata i dwa miesiące, więc jeszcze trochę mi zostało.