Kilka lat temu, jadąc do pracy podczas zaawansowanej jesieni czy zimy, napotykałem troje do czworo rowerzystów na trasie Bitwy Warszawskiej –Prymasa Tysiąclecia. Było to ponad pięciokrotnie mniej niż w sezonie letnim. Teraz sytuacja i moda na rower, zmieniła tą częstotliwość. Na wspomnianej trasie jest znacznie więcej rowerzystek i rowerzystów o tej porze roku. Niestety, wraz z tą ilością, wzrosło zagrożenie na drogach rowerowych. Moda na rower szybko się rozwinęła, ale kultura i bezpieczeństwo jazdy - już nie. Stać nas na super lekkie i szybkie rowery,a nie interesuje nas to, że skoro wymagamy bezpieczeństwa, to musimy dać się zauważyć z odpowiednim wyprzedzeniem. Żeby tak się stało, musimy być widoczni i posiadać jakieś oświetlenie Teraz mamy wilgotne podłoże i nie zawsze sprzątane i prędkość nawet spacerowa na zakręcie, może być zgubna, Wracając do niesprawiedliwej przyrody zaznaczam, że na ul. Bitwy Warszawskiej, na chodniku i ulicy, nie ma hałd liści zalegających, a na drodze rowerowej i owszem, są. Za ten stan odpowiedzialny jest Zarząd Oczyszczania Miasta, lecz teraz służby te nauczyły się nowoczesnego sposobu zarządzania, czyli - nie ma zgłoszenia, nie ma interwencji. Doszliśmy do takich czasów, że zarządzających jest tyle, że nie mieszczą się w biurowcach,ale do realnej pracy już ludzi nie mają. Realizowane są tylko pilne zgłoszenia – najlepiej na piśmie, a reszta musi poczekać. Za co my podatnicy im płacimy, że o wszystko musimy się upominać? Czy takie rzeczy na jesieni jak liście, trzeba zgłaszać do odpowiedzialnych służb? Czy trzeba np. pisać o lejącej się wodzie na placyku Pod Skrzydłami, aby ktoś ją wreszcie wyłączył? Czy lekarstwem jest zwiększenie liczby kierowników i inspektorów od zbędnych spraw, czy może niewidzialna „ręka rynku” powinna zlustrować całe te „towarzystwo”?