Nie trzeba długo chodzić po naszych ulicach żeby natrafić na dziwne „dzieła sztuki„ szpecące ściany naszych bloków. Nie będę rozpisywał się o wartości artystycznej ani o walorach estetycznych tego czegoś tworzonego za pomocą puszki z farbą. Zadziwia mnie tylko łatwość, z jaką mogą te bazgroły powstawać. Prawie, co dziennie odkrywam coś nowego a nigdy nie widziałem żadnego malarza ani jego rodziców, którzy by w ramach kary usuwali te twory chorej wyobraźni ze ścian. Czyli wykrywalność znikoma albo żadna. Wiadomo, że policji jest za mało i że mają poważniejsze sprawy na głowie, ale gdzie jest straż miejska. Czy to nie jej funkcjonariusze powinni zajmować się łapaniem wandali niszczących ściany budynków? Ściany często ocieplone i otynkowane za nasze pieniądze. I nie są to wcale małe pieniądze, bo gdyby policzyć koszt usunięcia wszystkich gryzmołów w naszej dzielnicy to na pewno uzbierałaby się pokaźna suma. No, ale przecież to nie z kasy straży miejskiej przeznaczonej na premie dla jej funkcjonariuszy pokrywane są straty poniesione przez wspólnoty i spółdzielnie. Jeśli im trudno łapać wandali z samochodów poruszających się tylko po jezdni to może czas już zmniejszyć ilość radiowozów i wyposażyć strażników w rowery lub wygodne obuwie. W ostatnim czasie wielu mieszkańców opowiadało mi o swoich zastrzeżeniach co do pracy Warszawskiej straży miejskiej. Teraz czekam na sygnały od państwa.