Reklama

Nie spotkamy się o świcie na Polu Mokotowskim

08/12/2016 15:29

Wiadomość o śmierci Wojciecha Komorowskiego jak każda tego tupu rzecz spada na człowieka nagle. Nasz wieloletni burmistrz odszedł po krótkotrwałej chorobie. Zapisał się niezwykle mocno w historii naszej dzielnicy. Ta historia rozpoczęła się znacznie wcześniej niż moment powołania go na te stanowisko.

Są takie dni, kiedy jesteśmy nieobecni. Nasze myśli biegną gdzieś daleko. Ja czasami miewam takie, jak wracam do rzeczywistości po jakiejś długiej podróży. Ludzie coś do mnie mówią a jak myślami jestem gdzieś tam.

Tych myśli o panu Wojciechu mam setki przemnożone przez 12 lat jego urzędowania. Najczęściej przychodzą mi do głowy takie słowa jak życzliwość, dobroć, spokój i opanowanie. Ceniłem w nim bardzo szczególne poczucie humoru. Miał znakomity dystans do samego siebie. Mimo, że większość naszej znajomości upłynęła nam na byciu w politycznej opozycji do siebie, to bardzo często rozmawialiśmy ze sobą.

,„Co tam słychać panie redaktorze?” zwykł mawiać. Twierdził, że lubi jak przychodzę do niego, ponieważ można bez obaw zapalić ze mną papierosa. Ja złośliwie odpowiadałem, że na tym przyjemności ze spotkania ze mną się kończą. Zadawałem wiele nieprzyjemnych pytań. On odpowiadał na ile mógł szczerze. Ja starałem się też taki być. Nigdy ani on ani ja nie wykorzystywaliśmy tych odpowiedzi do jakiejś bieżącej walki politycznej.  

Zawsze będę pamiętał jego dwa powiedzenia. „Charyzmatyczni przywódcy”, którym określał wszystkich swoich szefów zarówno miejskich jak i partyjnych. Drugie wiązało się z pewnym szantażem. Otóż pan Wojciech był w głębi ducha sarmatą i używał argumentu, który rozbrajał mnie do końca. „Jeśli pan to zrobi to musi Pan mieć świadomość, że jak przywrócą w naszym kraju prawo do pojedynków to nie będzie Pan godny stawić mi czoła o świcie na Polu Mokotowskim”. Nigdy nie doszliśmy do porozumienia, co do broni. On preferował pistolety a z uwagi na moja masę nie chciał się zgodzić na topory. Poważnie mówiąc pan Wojciech z całą pewnością znał wartość słowa honor.

Co roku dzień 8 grudnia jest szczególny. Modlimy się o łaski dla wszystkich ludzi. Tych, co są i tych, którzy też są, ale poszli tam. Właśnie dzisiaj w godzinie łaski pomyślałem sobie, że chciałbym umrzeć właśnie 8 grudnia. 

Nie piszę tego po to, aby panu Wojciechowi jakoś szczególnie zazdrościć tylko, dlatego, że coraz częściej zdaje sobie sprawę, że nic w naszym życiu nie jest przypadkiem. Jakoś bardzo pasuje ten 8 grudnia do pana Wojciecha. Jestem pewien, że obietnica dana Pierinie Gilli przez Maryję dotyczy również pana Wojtka i o to będę się modlił.

Reklama

Reklama

Wideo iOchota.pl




Reklama
Wróć do