Reklama

Pożegnanie Ignacego Franciszka Żybutko

Zastanawiałem się, kiedy budzi się w nas refleksja nad nieuchronnością zmian, jakie niesie upływający czas. Nasze codzienne wielkomiejskie życie, pełne zdarzeń, pozbawia nas możliwości postrzegania tego, co najważniejsze – drugiego Człowieka.

Dzielnica Ochota żegna kolejnego obywatela, kombatanta. Osobę zwyczajną, z życiorysem podobnym do wielu współczesnych mieszkańców Warszawy. A jednak pochylam się nad nią z szacunkiem, próbując w ciągu ostatnich trzech dni zebrać ułomki informacji, fragmenty wspomnień o zmarłym.


Ignacy Franciszek Żybutko. Urodzony 1 kwietnia 1905 roku. Odszedł dnia 13 lutego 2015 roku.

Urodził się niedaleko Święcian, w Wileńskim. Miał piętnaście lat, kiedy w tych okolicach przewalały się armie, zastępy barbarzyńców Gaj-Chana paliły i mordowały. Doczekał, kiedy Traktat Ryski pozostawił te ziemie przy Rzeczypospolitej. Pracował. Został kowalem, miał zmysł konstrukcyjny, był „złotą rączką”.

W latach 20-tych: służba wojskowa . 8 bateria I Pułku Artylerii. Ładowniczy ..

Powrót do cywila i znowu praca .W rodzinie podkreślano jego dokładność, szacunek dla wykonywanej pracy. Ot, po prostu polski obywatel, na Kresach odbudowujący Ojczyznę.

Rok 1939: mobilizacja. Szeregowy Ignacy Żybutko walczy... Po 17 września, w sytuacji dwóch wrogów, dowódca zbiera żołnierzy i rozwiązuje zgrupowanie. Szok... Lwów niedaleko. Sowieci dokonują zatrzymania, zbierają plennych. Idzie w kolumnie jenieckiej wraz ze swoim szwagrem, starają się trzymać razem. Nacjonaliści OUN otwierają ogień do jeńców w kolumnie. Tego Pan Ignacy nigdy nie zapomni…

Jeńcy lądują w transportach kolejowych. Tragiczne warunki jazdy w głąb kraju „szczęśliwych chłopów i robotników”. Tylko w jego wagonie umiera 8 kolegów! Potem marsz pod bagnetami i obóz, miejsce pracy; tzw. „Lesopował” a oni „lesoruby. Warunki potworne, śpią w ziemiankach, później zezwalają im na baraki. Praca przy wyrębie tajgi – wyniszczająca.

Wspomnienia ma czasami zaskakujące. Ot, choćby ciągłe zdumienie, iż niektórzy koledzy oddawali przydziałową pajdę chleba za machorkę. A to chleb decydował o przeżyciu! Dociera do więźniów sygnał: Armia Polska, Anders. Poluzowanie regulaminów. Sowieci wypuszczają partiami; niechętnie tracą siłę roboczą. On i jego szwagier wdzięczni są Panu Bogu: oparli się namowom i groźbom i nie podpisali zgody na „obywatelstwo radzieckie”. Inni płaczą.

Szwagier dociera do Andersa. Przechodzi szlak bojowy, nie wraca, zostaje w Kanadzie. Ignacego zatrzymują.  Ma czekać na obiecane amerykańskie sorty i wtedy wyruszy z kolejną grupą. Ale koniec odwilży. Praca!

Armia Andersa wyszła z „nieludzkiej ziemi”. Pozostali martwi i ci, którzy nie zdołali się wyrwać… Ostatnim ratunkiem jest I Armia Wojska Polskiego. Ignacy dostaje się i rusza w kierunku okrojonej Polski. Kończy swój marsz bojowy w poznańskiem. Potem leczy łagierną gruźlicę i zwycięża. W Warszawie praca, nowe życie...

Pytam jego syna: „Czy pojechał kiedykolwiek w rodzinne strony, w wileńskie?

– Nie. Nie potrafił wrócić tam, gdzie rządzili obcy. Ale wie Pan co? Ojciec często wspominał jezioro Narocz. Mówił, że najpiękniejsze. I ma podobno kształt serca.

Mariusz Piotr Twardowski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo iOchota.pl




Reklama
Wróć do