Otrzymałem przykrą wiadomość z Klubu Więźniów Mauthausen – Gusen. Z ogromnym żalem informuje o odejściu wspaniałego Człowieka, świadka historii ludobójstwa w Mauthausen – Gusen. Stefan Rzepczak urodził się 25.08.1928 r. w Warszawie. W czasie wojny pracował jako uczeń grawerski. Członek Szarych Szeregów, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Posiadał pseudonim Bursztyn . Aresztowany przez Niemców i osadzony w obozie przejściowym w Pruszkowie. Szanowni Państwo. Pozwoliłem sobie na małą kwerendę dotyczącą postaci tego wyjątkowego Człowieka i cytuję dwie wypowiedzi dla „Archiwum mówionego” Karty; Z wywiadu dla „Archiwum mówione” Karty: „ Pamięta pan ten dzień? Bo przez cały okres okupacji działał pan w konspiracji? Najpierw byłem łącznikiem. Przez znajomość mojego ojca, długoletnią pracę na Pradze i powiązania ze związkami strzeleckimi, zostałem zaangażowany do kolportażu, a później do innych funkcji, które piastowali koledzy ojca. Byłem kolporterem a poza tym gońcem między dowódcą plutonu, sierżantem „Czaplą” nazwiskiem Michał Stanisławiak ulica Krajewskiego 2, a zastępcą dowódcy 5. Pułku, Batalionu 1155 podporucznikiem „Wichrem” Stanisławem Boguckim. O rzeczach, które cytuję, dowiedziałem się dopiero po wojnie. Z uwagi na mój młody wiek, na sytuacje, które panowały w czasie okupacji, nie przedstawiano mi [szczegółowych informacji]. Pan wtedy przyjął swój pseudonim „Bursztyn”? Tak. „ Następnie wysłany do Auschwitz nr obozowy 197302. Z Auschwitz przewieziony do Mauthausen nr obozowy 105819 i po kwarantannie został przydzielony do pracy w podobozie Schwechat. Przeżył marsz śmierci z Schwechat do Mauthausen. Po wyzwoleniu obozu powrócił do Warszawy. Pracował jako grawer, od 1959 jako mistrz grawerski. W 1967 roku brał udział jako świadek w procesie Antona Streitwiesera, komendanta obozu Schwechat. Z „ Archiwum mówione” Karta ; „ Rano zrobili pobudkę i nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy, przepędzili nas na blok blisko torów, wsadzili do wagonów. Moja matka była na drugim bloku widząc jak nas pędzili we trójkę do wagonów – później dołączył do nas wujek, matki brat – ubłagała jednego [z] esesmanów jak byliśmy zaplombowani i podała nam jeszcze koszyk. Tam była marmolada, [różne] produkty. Wrzucili nam koszyk. Jeszcze ojciec kazał mnie się spojrzeć przez okienko zakratowane, mówi: „Chłopcy zobaczcie swoją matkę, może po raz ostatni”. Matka stała na peronie zapłakana – takie było pożegnanie. Pociąg rusza, a my zaczęliśmy śpiewać: „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród”. To był droga do Oświęcimia. Po drodze w Częstochowie zatrzymaliśmy się, niektórzy nam paczki rzucali. Pan nie wiedział dokąd pan jedzie? Nie wiedzieliśmy, skąd? Dopiero ktoś przytomny jak wjechaliśmy na rampę do Oświęcimia, za bramę, to mówi: „Chłopaki wiem gdzie jesteśmy! Już tu byłem, w Oświęcimiu!” Tak się zaczęła moja droga więźniarska. Tragedia nastąpiła na następny dzień, bo całą noc nas kąpali, strzygli. Jak dezynfekowali nas, to płynem dezynfekcyjnym głowy nam sparowali, pod pachami, jeszcze w różnych miejscach. Ojciec, ponieważ był wysokim człowiekiem, to funkcyjny Żyd, który mydłem operował, płynem, zalał ojcu oczy. Po przeniesieniu nas na blok chyba 4, na Birkenau, węgierski Żyd, blokowy, pytał się kto jest chory, co komu dolega. Ojciec mówi, że ma oczy zatarte. Nie wiedział jaka jest sytuacja. Zabierali na rewir to znaczy do szpitala obozowego. Ojca zabrali po południu. A byliśmy jeszcze jeden dzień na bloku i na drugi, czy trzeci dzień w nocy zrobili nam apel i transport do Mauthausen. Ojciec został w Oświęcimiu. Dostaliśmy się do Mauthausen. Pozostaje nam Szacunek i Pamięć.