Reklama

Ta książka to taki ochocki „Ojciec Mateusz”

14/01/2017 06:32

Z Martyną Ochnik autorką książki „Zabrali Janka” rozmawia Grzegorz Wysocki

Polski Suworow czyli Piotr Wroński napisał że to kawałek dobrej historii, którą poznać powinni wszyscy. A ja jestem zaskoczony. Dlaczego w książce o Narożniaku nie ma Narożniaka?

 Ależ jest! Pojawia się na samym początku i, jak mi się wydaje, dość dynamicznie. Fakt, że później, w pewnym sensie, schodzi do podziemia czy usuwa się w cień. To zrozumiałe, kiedy ciężko poszkodowany człowiek leży na łóżku szpitalnym i staje się jedynie obiektem zabiegów medycznych i innych. To właśnie o tych ostatnich opowiadam - o czynach ludzi, którzy postanowili wyrwać bezpiece zdobycz. To oni są bohaterami książki, nie Jan Narożniak.

Dlaczego powieść a nie literatura faktu? W zbieraniu materiałów byłaś zawsze dobra.

Mnie bardzo interesują ludzie - jak się zachowują, co czują w określonych okolicznościach, jakie są ich motywacje, kim są lub kim stają się w konfrontacji z wydarzeniami. W powieści można to pokazać, czysta literatura faktu nie daje takich możliwości. Poza tym forma fabularna pozwala tworzyć żywe obrazy miejsc i czasu.  To nie znaczy, że pisząc książkę pozwoliłam hasać wyobraźni bez ograniczeń. Wręcz przeciwnie. Aby wiarygodnie i najuczciwiej opowiedzieć tę historię, musiałam zebrać obfity materiał faktograficzny - rozmawiałam z uczestnikami zdarzeń, sięgałam do historycznych opracowań, konsultowałam specjalistyczne kwestie z fachowcami itd. To była ciężka praca, ale niezwykle ciekawa.

Ta książka to taki ochocki „Ojciec Mateusz”. Sensacja połączona z klimatem Ochoty lat osiemdziesiątych. Nawet ten plan na okładce ma ulicę Wery-Kostrzewy. Skąd taka dbałość o detale? Opisy miejsc, których już nie ma? Przecież nie mieszkałaś w tamtych latach na Ochocie? 

Te szczegóły, ich autentyzm są ważne, bo pozwalają wyobrazić sobie świat realny, nie jakiś wymyślony. A miejsca, które czytelnik zna albo może sam odwiedzić, rzeczy istniejące w określonym czasie - to ułatwia przeniesienie się w obszar opowiadanej historii. Ja bardzo lubię literaturę, która umiejscawia zdarzenia w realiach, a ponieważ tak jest, to sama piszę w ten sposób. Zwróć uwagę, że każdą z moich powieści czytelnik może odwiedzić w świecie rzeczywistym i powiedzieć autorowi sprawdzam. To też świetna zabawa, która pozwala poczuć się częścią opowiadanej historii. Takie podejście do pisania to zresztą nie mój wynalazek. Na przykład wydano przewodnik po Barcelonie z powieści Carlosa Ruiza Zafóna, a moją młodzieńczą fascynacją był "Dzień Szakala". To dobra powieść sensacyjna z logicznie poprowadzoną akcją, ale mnie zachwyciła kiedyś właśnie ta drobiazgowość opisu zarówno miejsc jak i czynności bohatera. Wszystko stawało się przez to i prawdziwe, i bliskie. A wracając do Ochoty - przedstawiona historia wydarzyła się właśnie tutaj, w latach 80. Dlatego musiały pojawić się w książce realia tamtego czasu. Nie mieszkałam tu wtedy, więc musiałam poszukać materiałów na ten temat, opracowań historycznych i zdjęć. Przede wszystkim jednak korzystałam z zasobów pamięci ludzi, którzy znali Ochotę tamtych lat. To oni - moja rodzina, moi znajomi - byli przewodnikami, którzy oprowadzali mnie po miejscach minionego czasu. Fascynująca podróż!

Przeczytałem wszystkie twoje książki. Wszędzie strasznie komplikujesz sprawy. W „Oszołomach” do dzisiaj nie wiem czy ty jesteś za tym czy za tamtym. W najnowszej książce też wpychasz jakiś SBeków i zostawiasz pewne sprawy niedopowiedziane. Cos sugerujesz? Czegoś się boisz? Coś ci nie daje spokoju?

Tak to widzisz? Że komplikuję? Moja intencja jest trochę inna. Jak już wspomniałam, to człowiek znajduje się w centrum mojego zainteresowania - jaki jest, co nim kieruje, jakie ma motywacje. Chyba chcę zrozumieć, tak, na pewno chodzi o to. A ponieważ człowiek to nie proste urządzenie, o którym wiadomo, że jak naciśnie się ten czy inny guzik, to stanie się to czy tamto, to oglądam tego człowieka ze wszystkich stron, badam, zastanawiam się nad nim. W ten sposób buduję w sobie współczucie albo lepiej - współodczuwanie - i do tego zachęcam czytelnika. Druga rzecz to poszukiwanie prawdy. Jest takie dość często przytaczane powiedzenie księdza Józefa Tischnera Są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda. To jednak tylko zręczny bon mot - w najmniejszym stopniu nie przybliża nas do rozumienia rzeczywistości. Prawda bowiem to byt obiektywny pozostający poza obszarem naszych interpretacji. W wymiarze transcendentalnym - Bóg. W wymiarze praktycznym - fakt. Fakt czyli zdarzenie, miejsce, rzecz, których istnienie możemy sprawdzić empirycznie, które dają się zweryfikować. W tym miejscu można natknąć się na pewną trudność - rozmaite relacje, opisy zdarzeń i rzeczy mogą różnić się między sobą. Dzieje się tak z powodu ułomności ludzkiej pamięci, obserwowania tej samej rzeczy przez pryzmat własnych odczuć, braku wystarczającej ilości źródeł. Z tym problemem musiałam zmierzyć się przygotowując książkę. Niby wszystko wiadomo - byli konkretni znani z imienia i nazwiska ludzie, wydarzyło się to i to - ale rozbieżności w relacjach ujawniły się na tyle znaczące, że nie mogłam ich zlekceważyć. Dlatego pewne kwestie pozostawiam trochę niedomknięte i uchylam furtki, za którymi można dostrzec jeszcze inne widoki. Chciałabym, żeby czytelnik spojrzał na sprawy moimi oczami i wraz ze mną zastanawiał się nad tym co widzi. A wątek esbecki? Wiadomo że SB w  stanie wojennym pilnie monitorowała aktywność podziemia solidarnościowego. Wiadomo też o  istnieniu tajnych współpracowników w strukturach opozycyjnych i o roli jaką odegrali w niektórych zdarzeniach.  Wiadomo że częścią strategii niszczenia przez SB opozycji były nie tylko prowokacje, ale też takie aranżowanie wydarzeń, aby wywołać pożądany efekt. Pożądany efekt to na przykład rozbicie wewnętrzne jakiejś grupy, osłabienie jej wzajemną podejrzliwością, sprowokowanie zajścia umożliwiającego aresztowanie ukrywającego się człowieka, reżyserowanie zdarzeń pozwalających uwiarygodnić współpracownika uplasowanego w strukturach organizacji. To były i są nadal standardowe działania służb specjalnych. Dotknięta tym została zresztą jedna z grup zainteresowanych uwolnieniem Jana Narożniaka. Czy wobec tego można z całym przekonaniem stwierdzić, że zrealizowana akcja przebiegała zupełnie bez wiedzy służb? Nie wiem. Istnieje przynajmniej jeden dokument pokazujący, że SB miała pewną wiedzę o planowanej akcji lub uzasadnione podejrzenie. Przedstawiam to w posłowiu i pozostawiam ocenie czytelnika. Spotkałam się już z zarzutem, że poruszając w książce ten wątek naruszam dobre imię podziemia solidarnościowego i odzieram z chwały bohaterów. Nie zgadzam się z tym. Niezmiennie podkreślam wyjątkowość opisanego przedsięwzięcia oraz odwagę i niezłomność ludzi, którzy je przeprowadzili. A  szukając prawdy nie możemy unikać zaglądania w miejsca mniej przyjemne, to byłoby nieuczciwe.

 

Leszek w osiemdziesiątych latach był w NZS. Było ostro bo to nie była Solidarność tylko radykalna organizacja mówiąca wprost o niepodległości i o tym że na drzewach zamiast liści będą wisieć winogrona. Ty tez coś na boku dziargałaś wtedy?

To dla mnie trudne pytanie, bo dotyka spraw bardzo osobistych. Ale odpowiem. Wyobraź to sobie - czytam o pewnych zdarzeniach z pierwszej połowy lat 80. i przecieram oczy ze zdumienia. Masakra w Kopalni Wujek, msze za Ojczyznę księdza Jerzego Popiełuszko, Grzegorz Przemyk i wiele innych zdarzeń - gdzie ja wtedy byłam, co robiłam, że nic nie pamiętam?! Przyczyna jest jasna - na początku 1981 roku zmarła najbliższa mi osoba, co wywołało ciąg zdarzeń, których efektem było rozchwianie się a właściwie rozpad znanego mi świata. Straciłam wszelkie punkty oparcia i odniesienia. Wyobraź sobie, że ziemia pod twoimi stopami zaczyna drżeć, pękać, już nie wiesz gdzie możesz bezpiecznie oprzeć stopę, bo wszędzie otwierają się szczeliny aż już naprawdę nie masz gdzie stanąć i otwiera się otchłań, a ty spadasz w nią, spadasz i nie masz czego się chwycić, a potem leżysz potłuczony, poraniony gdzieś tam na dnie, w ciemności, tak że nawet nie widzisz prześwitu nieba chociaż ono tam przecież jest. Tak było wtedy ze mną. Pewne elementy tamtego doświadczenia zawarłam w poprzedniej powieści "Pewnego dnia w grudniu". To dołująca książka, jak stwierdziła twoja żona - zgadzam się. Jednak musiałam ją napisać, żeby poprzez odległość czasu zmierzyć się z tamtym doświadczeniem i sprawdzić, czy nie zostało już we mnie nic z tamtego mroku. Kiedy więc pytasz,co wtedy robiłam, to już masz odpowiedź - w pewnym sensie nie żyłam. Zdaję sobie sprawę, że tak szczere wyznanie może niektórych zaniepokoić albo wydać się ekshibicjonistyczne. Jednak zapytałeś, a ja nie chcę kłamać. Prawda jest nadrzędna.

Rozmawiał: Grzegorz Wysocki;  foto :Agnieszka Herman

 

Książka ukaże się w 35 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Jej promocja odbędzie się 13.12 podczas koncertu „Raport z oblężonego miasta” w klubie studenckim Proxima przy al. Żwirki i Wigury 99. Zaproszamy na ten koncert i promocję. Zaproszenia można odbierać od dnia 5 grudnia br. w Wydziale Kultury dla Dzielnicy Ochota ul. Słupecka 2a w Warszawie w godzinach pracy Wydziału Kultury (od poniedziałku do piątku w godz. 8.00-16.00).     

 

 

Reklama

Reklama

Wideo iOchota.pl




Reklama
Wróć do