W zeszłym roku Warszawa osiągnęła sukces, zajmując pierwsze miejsce w ilości przejechanych kilometrów i ilości biorących udział rowerzystów. Sukces został przypieczętowany przez Panią Prezydent Warszawy przekazaniem dodatkowych środków na cele rowerowe w mieście. W tym roku niestety rowerzyści nie dopisali frekwencją jak i ilością przejechanych kilometrów w ciągu miesiąca. Ustąpiliśmy miejsca takim miastom jak Gdańsk, Wrocław i zajęliśmy trzecie miejsce nieznacznie wyprzedzając Rzym . W czym tkwi przyczyna porażki? Można obwiniać nieprzyjazną aplikacje - ale wszyscy mieli podobne utrudnienia(rysowanie ręcznie pojedynczych tras z przymusowymi błędami ) . Można dopatrywać się też przyczyn typu czysto ekonomicznego. . Niestety rowerzyści za zeszłoroczną edycję nie odczuli wyraźnie poprawy warunków i przesunięcie dodatkowych środków przez Panią Prezydent dla zwykłego rowerzysty nie było zauważalne. Na przykładzie naszej dzielnicy - tym bardziej. Zarządzający sprawami rowerowymi w naszej dzielnicy urzędnik, zajmujący od lat stanowisko, jest prawie nie zauważalny. Gdyby nie pokaźna postura można byłoby powiedzieć, że jest niewidzialny w armii naszych dzielnicowych urzędników. Ostatnio zaświeciło światełko w tunelu - podczas przejazdu rowerowego po dzielnicy, zorganizowanego przez biuro pełnomocnika rowerowego przy ZTM Warszawa, obecna Pani Burmistrz upomniała się o zaległe niedokończone inwestycje rowerowe, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Od lat przyjął taktykę - nie narażać się nikomu przez nic nie robienie i piętrzenie problemów. Druga możliwość, że to był to tylko pijar pani burmistrz. Następną przyczyną słabych wyników jest to, że jako naród dostosowujemy się do każdych warunków i czekamy, że może KTOŚ za nas wszystko zrobi, albo w ostateczności uciekamy lub emigrujemy z tego kraju dobrobytu . Rowerzyści - skoro nic im się nie poprawia, a walka w formie Warszawska Masa Krytyczna została zakrzyczana propagandą sukcesu przez media i szybkich oczekiwanych efektów nie przynosi, przenieśli się na chodniki i siejąc strach u pieszych czują się wygodnie i więcej im nie trzeba. Dbają teraz tylko aby ładnie wyglądać i skoro ludzie ich nie lubią, to przyjęli zasadę niech chociaż się boją. Uważają, że ulice są zbyt niebezpieczne a kierowcy im w tym pomagają i utwierdzają w tej retoryce. Przenoszą się więc na chodniczki i o zgrozo - uważają, że skoro tam jest bezpiecznie - to po co im kaski rowerowe, okulary (nawet w tunelu lub w nocy), rękawiczki? Niektórzy zakładają na twarz chusty i z wyrazem - standard Chuck Norris, albo wkurzony po przegranej w tour de ...... kolarz, pomykają po zatłoczonych przejściach - nie raz z łaciną na ustach. Zrobiła się nam typowa polska moda tak jak w Zakopanem - Małyszo-mania, ale nie idzie to w parze z kulturą. Może czas przypomnieć sobie przysłowie Szata nie zdobi człowieka . .