Bolszewika goń - historia mojego dziadka - żywot Łopienniaka ze wsi Pątnowo koło Konina 1901-1985 | Powstanie Wielkopolskie, Bitwa Warszawska

15/08/2024 06:01

Mój dziadek ze strony matki urodził się w roku 1901 w Pątnowie koło Konina. Pradziadkowie mieli tam duże gospodarstwo, które po ich śmierci zostało mocno rozdrobnione (dziadek miał 10 braci i sióstr). Był rolnikiem i głównym spadkobiercą. Dlatego sprzedał gospodarstwo, spłacił rodzeństwo i przeniósł się do Łopienna, skąd pochodziła moja babcia Leokadia z domu Ignaczak. Babcia była śliczną kobietą, chłopką,  dziwną jak na tamte czasy. Czytała książki i pisała wiersze, które zachowały się do dzisiaj. Ja pamiętam Lotkę, która w kuchni śpiewała Godzinki, a jak dziadek przychodził, to śpiewała mu  "Wróć Jasieńku z tej wojenki wróć”. Piekła wspaniałą kaczkę w brytfance i robiła „Szneki z glancem”(tylko Poznaniak wie co to jest i niech tak zostanie). Nasza rodzina do dzisiaj dzierży lwią część ziemi w tamtych okolicach zdobywając przez dziesięciolecia szacunek okolicznych mieszkańców. Sołtys, komendant Straży Pożarnej, radni czy szefowie PSL w tamtych okolicach to potomkowie Ignaczaków i Pilarowskich, a okoliczny cmentarz roi się od moich przodków. Łopienno jest do dzisiaj miejscem, do którego chętnie jeżdżę z moją mamą, która urodziła się w tej wsi niedaleko Gniezna.

Łopienno to wieś z historią. To właśnie łopienniacy podczas Powstania Wielkopolskiego na stacji zatrzymali pociąg pancerny zmierzający na pomoc prusakom w centralnej Wielkopolsce. Walczyli o niego jak lwy. W stulecie niepodległości na głównej ścianie wsi namalowano mural poświęcony temu wydarzeniu.


 Mural poświęcony bitwie o pociąg pancerny w Łopiennie

Jednak Jaśka (mojego dziadka) wtedy jeszcze nie było w Łopiennie. Jako młody chłopak w 1920 roku wstąpił do wojska. Został kapralem w 64 pułku piechoty. Kapral to było coś dla chłopa ze wsi. Dziadek skończył szkołę powszechną i umiał pisać i czytać, co było w tamtych czasach na wsi niezłym wykształceniem. Przeszedł cały szlak bojowy począwszy od ofensywy na Kijów, poprzez wielki odwrót i Bitwę Warszawską.


Dziadek Jasiek leży pierwszy z lewej

Nigdy nie patrzyłem na mojego dziadka jak na bohatera. Nigdy z nim poważnie na ten temat nie rozmawiałem. A przecież byłem sawerkiem (w poznańskim to taki najukochańszy wnuk). Jednak opowiadania dziadka Janka snuły się w naszej rodzinie. Dziadek był z siebie dumny. Pamiętam jak była afera w domu, bo dziadek w osiemdziesiątych latach wchodził do mięsnego i bez kolejki kupował kiełbasę. Rwetes był straszny, że się pcha bez kolejki. Dziadek spokojnie odwracał się do wzburzonych jego postawą pań i mówił tak „Cicho baby! Ja w 20 roku bolszewików do Polski nie wpuściłem to kolejek nie było. Wy w 45 ich wpuściliście to teraz sobie stójcie." Rodzice i wujkowie strofowali dziadka, ponieważ w tamtych czasach nie było "w modzie" opowiadanie jak to się bolszewika biło. A dziadek bił ich nie tylko karabinem, ale i spirytusem.

Dostał przydział do lekkiej artylerii. Problem w tym, że armat to nasi za wiele nie mieli. "Dopiero od francuzów dostaliśmy przed samą bitwą o Warszawę"- wspominał. Po odwrocie spod Kijowa dziadek bił bolszewika zatrutym spirytusem. Jego drużyna dostała kanistry tego szlachetnego trunku zmieszanego z jakąś trutką na szczury i miała za zadanie zostawiać go w miejscach, z których wycofywały się polskie oddziały. Dziadek twierdził, że zabił więcej bolszewików tym spirytusem niż potem z armaty. "Z armaty to ciężko było w nich trafić, ale ten spirytus to był lepszy. Padały jak muchy". My śpiewaliśmy "Spirytus w dłoń! Bolszewika goń !" - wspominał Jasiek artylerzysta.

Po latach zorientowałem się, że dziadek w decydującej chwili zmienił przydział. Do dzisiaj zachowała się jego książeczka wojskowa. Tam jest jasno i wyraźnie napisane, że szedł na Kijów z 64 pułkiem piechoty a uciekał ( nigdy nie mówił, że się wycofywali tylko, że spieprzali przed ruskimi gdzie pieprz rośnie) z 22 pułkiem piechoty. Dość szczegółowo opowiadał, że 14 sierpnia do 16. zdobywali i tracili Radzymin. Pamiętam jak opowiadał, że wypadł mu bagnet i walczył na gołe pięści i przy pomocy łyżki, którą zwykle jadał zupę. Jednak po latach sprawdziłem. 64 pułk, po przegrupowaniu, odskoczył i wziął udział w kontrofensywie znad Wieprza, a 22- drugi w tym czasie stawiał opór bolszewikom w okolicach Nasielska i Mławy. Czyżby mój dziadek ściemniał? Raczej nie było to w jego naturze. W jego książeczce jest napisane, że był ranny i dwa tygodnie był w szpitalu i wypuścili go 13 sierpnia. Był to czas, kiedy determinacja była taka, że każdy, kto umiał trzymać broń lub bagnet leciał jak najbliżej na linię, aby bić ruskich. Bardzo żałuję, że już o nic go nie zapytam.


Bagnet w Radzyminie to była podstawa. Jak go zabrakło to i łyżką trzeba było sobie pomagać.

Mój dziadek był śpiochem. Spał wszędzie, o każdej porze i przez całe życie. To spanie dwa razy uratowało mu życie. Raz pod Kijowem, kiedy uciekali przed ruską ofensywą dostali się do niewoli. Umówił się z kolegami, że w nocy zwieją. Dziadek zaspał. Potem okazało się, że wszyscy co wiali tej nocy zostali złapani i rozstrzelani na miejscu. Dziadek doczekał tej samej doby kontrataku i został uwolniony. Drugi raz we wrześniu 39. Był przewidziany do mobilizacji na początku września, ale 2 września w Łopiennie byli już Niemcy i było po wojnie. Jednak była informacja, że jest zbiórka o świcie w Kłecku i wszyscy Polacy mają się stawić, będzie broń i będą się przebijać, aby dołączyć do generała Kutrzeby do jego Armii Poznań. Okazało się, że była to prowokacja Niemców i współpracujących z nimi kolonistami niemieckimi. Wszystkich, którzy przyszli, rozstrzelano a ci co mieli szczęście zostali wywiezieni do Żabikowa (obóz powstał później, jednak od początku wojny przywożono tam Polaków i sortowano albo do obozu koncentracyjnych, albo na roboty). Oczywiście mój dziadek zaspał i dzięki temu uniknął rozwałki. Do Żabikowa pojechał później za to, że był Polakiem. Całą wojnę był na robotach i wrócił po wojnie. Babcia zawsze twierdziła, że to spanie to taki dar od Matki Bożej.

Dziadek siedział jeszcze drugi raz. W czasach kolektywizacji, jak nie chciał się zapisać do kołchozu. Był poznaniakiem, który jak wiele pokoleń Polaków ucierpiał od Niemców, ale znał ich metody i instynktownie wiedział jak się przed nimi chronić i bronić. Bolszewików się bał. Bo byli dla niego nieobliczalną hołotą, którą widział w 20 roku.

Przyjechał ze swoją kochaną Lotką do nas do Warszawy w 1968 roku po sprzedaniu gospodarstwa w Łopiennie. Jeździł po Falenicy rowerkiem do końca swoich dni. Polska nigdy mu nie podziękowała. Żołnierze 1920 roku byli dla komunistów tymi, którzy napadli na ich ukochany Związek Radziecki. Modlę się za niego czasami, a praktycznie co roku w połowie sierpnia myślę o nim. Dziękuję mu, że jest Polska, bo gdyby nie on i jemu podobni moglibyśmy dzisiaj nie znać języka i mówić po rusku.

 

Czytaj również:














Aktualizacja: 16/08/2024 09:34

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Wróć do